Strona:Narcyza Żmichowska - Poganka.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

128

i ręce zacierał. — A co? rzekł, czy panicz wiedział o tem, ci śliczni państwo wczoraj do nas późnym wieczorem zjechali — i cóż? panicz się o nic więcej nie pyta?
Prawda była, ja o nic nie pytałem, obraz już mi zdawał się koniecznością mojego życia.
— Jest i list przecie, dodał Bazyli zniecierpliwiony trochę, list i paka okazją się tu dostały.
— List? — powtórzyłem drżącym głosem, a serce zaczęło mi bić gwałtownie, a z duszy w uroku szczęścia zawisłej wydobyła się nagle niczem napozór nieusprawiedliwiona niespokojność i trwoga, co mi w piersiach oddech tamowała. — Chciałem sobie przypomnieć, czego ja się to lękać mogę? — zrobiłem wielkie wysilenie, od teraźniejszości oderwałem pamięć moję i cofnąłem ją w przeszłość — ale pamięć dochowała mi tylko śladu jakiegoś przykrego wrażenia, jakiejś groźby niepewnej. Wszystko to zaledwie tyle czasu trwało, ile go potrzeba było Bazylemu do przejścia przez pokój, wyjęcia zachowanego między książki listu i podania mi nakoniec; widzę jeszcze poczciwie radosny uśmiech jego w tej chwili, gdy mi świecił przed oczyma znajomym podpisem — coprędzej wziąłem, rozdarłem kopertę i pamięć mi wróciła, i przypomniałem sobie wszystko, bo oczy moje padły na te wyrazy ręką Ludwinki skreślone:
— «Miałeś brata Cyprjana».
Co się potem ze mną stało, nic a nic nie wiem. — Dobra to rzecz takie upadki nagłe i niespodziewane, z obłoków prosto w studnię. — Organizm natury nie może im wydążyć, robi małą synkopę,[1] a czas idzie sobie jako szedł i policzony nam jest w życie według zegarka i według kalendarza.

Kiedy moja synkopa ówczesna wartość swoję przetrwała już, a na klawisze pamięci kiedy los, ten

  1. synkopa = utrata przytomności, omdlenie. W muzyce, przedłużenie nuty.