Strona:Narcyza Żmichowska - Poganka.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.

132

i pierzyna zabijały mnie — a tymczasem nad głową baby słyszałem, jak Aspazja mówiła:
— Benjaminie, każ osiodłać twojego Sokoła, pojedziemy razem, o! zawsze razem, mój Benjaminie, nasze konie będą miały rzędy koralowe i złote podkowy — puścimy się z gór karpackich na ukraińskie stepy, jednem spięciem ostrogi Dniepr przeskoczymy i schwytamy Cyprjana, przywieziem go matce, — prędko wybierajże się, Benjaminie mój!
Na słowa Aspazji i mnie rozpacz ogarnęła, wlepiłem oczy w starą moję strażniczkę, i widząc, że nie uważa na mnie, wstałem jak mogłem najciszej — myślałem sobie, jeśli się obejrzy i krzyczeć zacznie, to ją uduszę — ale ona nie obejrzała się! na ten raz dość jednostajnie zanurzała i wynurzała się wśród płynącego dokoła światła. — Uszczęśliwiony jej spokojnością, kocim krokiem podszedłem ku szafie z rzeczami, wyciągnąłem płaszcz tylko, okryłem się nim i mając jakieś niepewne wyobrażenie, że choć to ubiór mniej dostateczny, będzie można jednak po drodze innego dostać, — sunąłem się jak cień ku drzwiom — schwyciłem za klamkę i dalej w nogi. — Zdawało mi się, że usłyszałem wkrótce głośne wołanie za sobą. — «Panie Benjaminie! panie Benjaminie!» lecz ja wiedziałem, co mnie czeka — pierzyna, szlafmyca i pijawki u nosa, — nie odzywałem się przeto, biegłem ciągle, a noc była czarna jak atrament, a każdy krok mój cichy jak westchnienie, gdyż biegłem boso. — Według mojego zamiaru chciałem wielkie koło określić i z drugiej strony domu wejść do tego pokoju, w którym Aspazja czekała na mnie: kiedy mi się zdawało, że już bliski celu byłem, nagle zimno dotkliwe nogi mi podcięło, — zachwiałem się i upadłem, upadłem w wodę. — Rzeczywistość niebezpieczeństwa — wróciła mię do przytomności, chciałem wołać o pomoc, ale woda zalała mi usta — zrobiłem machinalnie kilka poruszeń jak do pływania i znów z sił opadłem, fałdy mego płaszcza