Strona:Narcyza Żmichowska - Poganka.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.

134

— Mój dom bliżej od zamku, przełożyłem nieśmiele, za kilka chwil już będę miał dosyć siły, żebym sam wrócił do niego.
— Nie zdaje mi się, Benjaminie, bardzo jeszcze osłabionym jesteś — pójdź lepiej, razem do czółna wsiądziemy. — Oprzyj się na mnie, ja cię poprowadzę.
— Oh! nie, nie — jeszcze nie wstawaj pani, mnie tak najlepiej, jak teraz jestem! — i w istocie mnie tak najlepiej było. Czułem, że niby fale ciepła, jasności i życia uderzały o pierś moję, a pierś wzbierała niemi powoli, lecz bezprzestannie. — Sama wzmianka o jakiejbądź zmianie miejsca przejmowała mnie niepojętą trwogą. — Zamek i łódka, te wyrazy szczególniej dziwnem rozdrażnieniem wstrzymywały prawie przystęp sił wracających. — Ach! gdyby ona była raczej o moim domku wspomniała — gdyby ona tak poszła ze mną jak ja z nią później poszedłem — kto wie? może to była chwila stanowcza? — chwila, w której się losy nasze ważyły, w której ja mogłem ją przyciągnąć ku sobie i kołem ducha mojego zakreślić — i ukochaniem mojem na całą naszę wspólną przyszłość zaczarować! — Inaczej się stało — powstydziłem się ubóstwa mojego — źle mówię, pożałowałem tylko mojej pięknej w niskie progi i w nieozdobne ściany — nie śmiałem żądać, aby ona w moję stronę poszła i gdy mi się zdało, że mię przez litość odstąpić nie zechce, nie może — przyrzekłem wreszcie, iż jej stroną pójdę.
— Ale zostańmy tu, zostańmy tu jeszcze, prosiłem się jako dziecko i obwijałem sobie szyję białem jej ramieniem.
— Czyż nie masz dość już mocy, by choć na chwilę powstać, pytała mię łagodnie.
— Oh! to nie o moc chodzi, odpowiadałem jej — ja chcę tylko użyć daru Cyprjana. — On śmiercią swoją kupił dla mnie zjawienie się twoje — ty musiałaś przyjść, musiałaś mię tak objąć wskrzeszającym uści-