zniósł. Aspazjo, oszczędź mi tej boleści!... porzuć mię, zapomnij, teraz czas jeszcze — teraz tylko szczęście moje uniesiesz ze sobą.
I opowiedziałem jej wszystko — kim ja byłem — co mi Cyprjan mówił — jak mi nieszczęścia unikać kazał — jak razem z obrazem wiadomość o jego śmierci mię doszła.
— Patrz Aspazjo — mój brat miał słuszność, dodałem nareszcie — ja nigdy cierpieć nie powinienem — patrz jak mię złamała pierwsza zła przygoda — znalazłaś mię przy drodze twojej jak sierotę — jak żebraka — biednym, chorym, umarłym prawie — co tobie drażnić się z tak słabą istotą? — co tobie na niepewność rzucać całą przyszłość moję? — Aspazjo, jeśli kochać nie możesz — bądź litościwą — miej prawość, rzetelność, choćby kupiecką tylko — miej odwagę męskiej poczciwości — idź precz stąd — zostaw, zostaw mię!
I składałem ręce i modliłem się, a jej lica rozbłysnęły gorętszym rumieńcem — pochyliła się nade mną, ustami dotknęła ust moich i słyszałem jak mówiła:
— Nie lękaj się, nie lękaj Beni mój, ja cię nie opuszczę — Beni mój! ja kocham ciebie!
Niebo świeciło najpiękniejszą pogodą swoją; rzeka niby roztopionem słońcem płynęła, na rzece łódka maleńka pomykała się lekko, a w łódce była Aspazja, a białe jej ręce z siłą i wdziękiem raz po razu pluskały o migotliwą wodę kunsztownym wiosłem, którego hebanowa rękojeść dziwną sprzeczność z trzymającemi ją dłoniami tworzyła, a u nóg Aspazji na porzuconej tygrysiej skórze ja leżałem, bezsilny jeszcze, odurzony resztą gorączki i dnia światłością i szczęściem mojem.
— Któż ty jesteś, Aspazjo?... mówiłem.
— Kto jestem? odpowiadała ona — czy dziecię chce powieści jak śpiewki przed uśnieniem — czy mój
Strona:Narcyza Żmichowska - Poganka.djvu/181
Ta strona została uwierzytelniona.
139