Strona:Narcyza Żmichowska - Poganka.djvu/184

Ta strona została uwierzytelniona.

142

sklepień kościelnych, znaleźli na grobie księżniczki pęknięty ogromny kamień i pozrywane królewskie pieczęcie — kamień odwalili — ujrzeli w kryształowej trumnie piękną księżniczkę, świeżą jakby snem najrozkoszniejszym zasnęła, a tylko na jej ustach, niby koralu ziarno, maleńka jeszcze kropla krwi świeciła.
Na was, moi państwo, jak widzę, ta powiastka żadnego nie robi wrażenia — może się gniewacie, że ją tak niepotrzebnie wtrąciłem — lecz nie uwierzycie, jak ona w moich dziecinnych latach dziwny jakiś wpływ wywierała na mnie. Pamiętam, kiedy przychodziło do tego miejsca, w którem księżniczka rozgarnia włosy rybaka i całuje go w skronie; mnie, co wiedziałem, że ona tym pocałunkiem kroplę krwi jego pije, mnie wtedy zawsze robiło się tak zimno, tak niespokojnie, jakgdybym czuł dotknięcie tych ust trupich i zabójczych.
Albercie, wszak już raz przyświadczyłeś, że przeczucie istnieje.
Oh! ja także...
Najpierw oddałem jej wspomnienie umarłego brata — wciągnęła je z pocałunkiem, rozwiała na słowa.
Potem oddałem jej wszystkie moje upodobania. — Przestałem kochać kwiaty, ona je lubić zaczęła — na jej głowie, przy jej boku — we wszystkich wazonach etruskich, wszędzie pełno było kwiatów, a mnie radość upajała, że straciwszy, jej rzuciłem choć jednę przyjemność w życiu. Któregoś dnia wystarałem się dla niej fuksji, prześlicznego kwiatka, co swojemi dzwoneczkami jak krwawemi łzami płacze. — Aspazja zerwała pełniejsze gałązki — pieściła je — pocieszała niby ludzkie zasmucone serce — potem zwiędły w jej ręku — wyrzuciła przez okno — potem na trzeci dzień i fuksja zwiędła w doniczce i znów ją wyrzucić kazała — a gdym pytał zasmucony, czemu ona już nie żyje?