Strona:Narcyza Żmichowska - Poganka.djvu/185

Ta strona została uwierzytelniona.
143

— Zapomniałam, rzekła tylko.
Potem jednego wieczora gdyśmy siedzieli pod ciepłem niebem południowych krain — ja wzniosłem oczy i patrzyłem ku gwiazdom dawnem spojrzeniem dzieciństwa mego. — O czem tak dumasz? pytała mię Aspazja — a ja ręką ku górze wskazałem i rzekłem jej. — Patrz, weź to, luba moja — to piękne, świetne, to chwile naszego szczęścia uzupełnia, bo wieczność obiecuje. — Aspazja spojrzała za kierunkiem mej ręki i powtórzyła: — Ach! to piękne, to piękne — czemu ja na to patrzyć zapomniałam? — dziękuję ci, Beni mój, żeś mi przypomniał znowu. — Ach! to piękne — i takie wielkie, takie niezmierzone, to się wołać zdaje: — prochem jesteś — chwilką jesteś — nie trudź myśli, nie trudź ręki — nie zużywaj sił twoich na poznanie złego i dobrego — bo w naszej nieskończoności byt jest prawdą jedyną — wypełnienie bytu przypadkiem — kształty, zdarzenia, łzy, uśmiechy, — obojętnością. Ach! jak ja kocham te gwiazdy — jak one mi mówią, że ja młodą jestem — że panią wszechwładną losu mojego — że na mnie inne nie ciążą prawa — tylko prawa mej własnej woli i prawa czasu temi jasnemi zgłoskami wypisane: Wszystko było — ty jesteś — wszystko zawsze będzie. — Od tej chwili Aspazja częściej w niebo patrzyła, a ja gwiazdy kochać przestałem.
Potem — już nie wiem, gdzie to było — widzę tylko rozesłane miękkie dywany, ściany zawieszone zwojami ciemnej lecz złotem przetykanej materji — okna w marmur i złoto objęte i roztworzone na jakieś gęste zagajenie drzew rozłożystych i wonnych. — Aspazja wpół leżąca, wpół na jednym łokciu wzniesiona — patrzyła niedbale w kartki opartej przed nią na głowie hebanowego sfinksa książki, ja zdala nieco siedziałem, i dziś nie pomnę, czemu mi było smutno jakoś. — Wtem z pomiędzy drzew ciemnych, przez otwarte okno wzbił się ku nam głos czysty, dźwięczny; głos ten nucił piosnkę miłosną; prostą, nieozdobną, ale