144
tak rzewną, tak tkliwą, że przypomniałem sobie i moją Julkę i ławeczkę, na której siadywała — i wszystkie dumki, których, siedząc przy jej nogach, tak słuchać lubiłem.
— Pójdź do mnie, pójdź do mnie, Beni mój, zawołał głos Aspazji, rzuciłem wspomnienia i poszedłem, a ona objąwszy mnie za szyję: — Czy słyszysz? mówiła do mnie — czy słyszysz, jak ta piosenka całuje włosów pierścienie, całuje oczy kochane, całuje czoło i usta? a z każdem zapytaniem Aspazja pieściła mię tak, jak szły słowa piosenki — i od tej chwili dźwięk śpiewów był mi tylko pięknym przez wrażenia jej — i przestałem kochać pieśni. Potem przyszło mi naraz wiele listów z domu.
Brat mój, Adaś, napisał: Benjaminie! pożegnałem się z żoną i dziećmi mojemi,[1] wracaj do nas.
Brat mój, Józef, napisał: — Benjaminie! Ogień zniszczył zagrodę moją, wiatr pustemi stodołami przewiewa, niema ręki, coby pług lub radło wzięła, wracaj do nas.
Brat mój, Karol, napisał: — Benjaminie wszystko pójdzie dobrze, ale wracaj do nas.
Ojciec napisał: — Benjaminie! przy urodzeniu twojem błogosławiłem, że się człowiek światu narodził, że przybyło jedno serce do kochania, dwie ręce do użytecznej pracy. — Serca i rąk nam dziś trzeba, wracaj do nas.
Matka napisała: — Benjaminie! w mojem łonie cię nosiłam, z moich piersi mleko ssałeś, ty wrócisz, kiedy matka[2] w smutku i potrzebie zawoła: Synu! synu! wracaj do nas.
Ale Aspazja rzekła: — tam skarb twój, gdzie serce twoje — tam władza czynu, gdzie kochanie —