Strona:Narcyza Żmichowska - Poganka.djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.

146

lenze,[1] — że mi doktorski biret na głowę wsadzono, i że kiedyś, jak coś mówiłem, grono ludzi poważnych z rogatemi czapkami i w długich czarnych togach wyszczerzało do mnie ponadpsowane zęby i klaskało mi w chude, grube, kościste ręce... Z tych naddatków nic a nic do wspomnień moich nie przybyło, nic a nic do historji życia nie weszło — bo to nie byłem ja — to były jednochwilowe życzenia — fantazje, upodobania Aspazji — ja byłem tylko w jej uśmiechu — w jej wesołości, w jej słowie przychwalającem. — I tak mi zeszło kilka lat życia.
Przez ten czas Aspazja roztrwoniła wszystkie wspólne dostatki nasze; zapał, natchnienie, uczucie piękna — władzę cieszenia się, pojmowania, tworzenia coraz to nowych a ciągle uiszczanych marzeń — władzę szczęścia — miłość całą moję ona wzięła i zmarnowała. — Ach! wtedy nastąpiło okropne jutro.
Próżnia ducha mojego wypełniła się nowemi pierwiastkami — zacząłem cierpieć — oburzać się i niepokoić, zazdrościć i nienawidzić. — Trudno byłoby mi z wszelkiem stopniowaniem opowiedzieć wam, jak to zepsucie rozszerzało się w mej piersi, jak ta gangrena ogarniała mię powoli.

Dłoń, której Aspazja nie ścisnęła wzajemnie — spojrzenie obojętne jej oczu martwiejących w dawną kamienność swoję — jej głos przycięty i bezdźwięczny — długie godziny roztargnienia, nieuwagi i posępności — dla was to wszystko byłoby nudne, a dla mnie dziś także zadziwiająco czcze i jednostajne. — Wspomnę wam tylko ostatnie zdarzenie. — Doszedłem już po tę miarę boleści i zepsucia, w której człowiek wstydzi się nieszczęścia gorzej niż trądu, a nieszczęście rozdrabnia na wszystkie otaczające go przedmioty, okoliczności, wypadki i przeciw każdemu widomemu ułamkowi tej niewidomej całości natęża siły swoje,

  1. po włosku ekscelencja.