Strona:Narcyza Żmichowska - Poganka.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

154

— Oni chrześcijańską śmiercią pomarli — przydała matka.
— A nie nad ich zgonem wypłynęły najbardziej gorzkie łzy nasze — odezwała się Bronisława, i to był pierwszy, jedyny wyrzut, który mię spotkał.
Nic nie mówiłem, nikt mię nie badał — Ludwinka otoczyła mię całą troskliwością serca swojego — a przecież ten wieczór, ten jeden wieczór, powinienby był uzupełnić miarę cierpień i pokuty mojej. — Znaleźć się tak obcym wśród najukochańszych niegdyś — tak potępionym wśród czystych aniołów, tak obżałowanym litością i miłosierdziem — wśród tych, co niegdyś z dumą i pociechą na pierwsze twoje kroki spoglądali — tych, co wróżyli cnoty sercu twemu, chwałę zdolnościom, szczęście losowi twojemu — tych, co powtarzali z rozkoszą i radością pierwsze wyrażenia ust twoich dziecinnych — co się lubowali nad pierwszemi pomysłami młodej głowy twojej — znaleźć się takim i żyć potem jeszcze — oh! to jakiejś żelaznej siły na to trzeba!
Matka moja bardzo już była zmienioną i słabą. — W jej oczach zapadłych, przyćmionych, na jej licach wychudłych i głębokiemi zmarszczkami okrytych, czytałem każdy wyraz potępienia mojego — każdy wyraz przekleństwa, którego jej usta nie wyrzekły nigdy i myśl nie pomyślała zapewne — lecz który niemniej okropną zgryzotą i piekielnem cierpieniem serce moje rozdzierał.
Jedna z wnuczek wspomniała, że się na mszę północną wybiera.
— I ja pójdę z tobą, rzekła moja matka — są dni, w których się więcej modlić muszę, bo w nich zawsze więcej byłam szczęśliwą, albo więcej cierpiałam.
— Ile to lat już będzie jak Cyprjan tak samo w wigilję Bożego Narodzenia wrócił — spytałem pocichu siedzącej przy mnie Tereni.
— Sześć lat, Benjaminku.