156
wania we wszystkich chwilach przeszłości swego dziecięcia. — Zobaczysz Benjaminku, że nam dobrze będzie...
I drżącą ręką krzyż święty nad głową moją w powietrzu zakreśliła.
Oh! ja wierzyłem tym obietnicom — ja czułem, że ciepło jej serca mnie wskrzesić może — zsunąłem się do nóg jej i oskarżyłem o wszystkie moje występki, moje zbrodnie — o jej nieszczęścia wszystkie.
Matka słuchała mię z głębokim smutkiem — odpuściła mi z litością świętą, bożą, — ale gdy w nocy na mszę zadzwonili, matka już wstać nie mogła i potem nie wstała także.
Przez kilka tygodni krokiem się od jej łóżka nie ruszyłem, podawałem lekarstwa — przenosiłem ją na ręku mojem. Siostry w objawieniu jakiejś Chrystusowej dobroci nie wydziedziczyły mię z jedynej, którą jeszcze mieć mogłem pociechy. — Czasem, gdym patrzył na twarz matki, bladą, nieruchomą w bezwładnem uśpieniu, okropny głos wołał na mnie: — «ty ją zabijasz — zabijasz!»
Ale gdy matka znowu oczy otworzyła, gdy spojrzała na mnie, gdy jej uśmiech spokoju i przebaczenia wszystkie rysy twarzy rozpromienił — to mi znowu tak było błogo i lekko na sercu, jakgdyby cichy anioł zstąpił do niego i mówił: — «dobrze zrobiłeś, żeś wrócił, matka twoja nie umrze z ostatnią myślą troski i obawy».
Jednego wieczoru lepiej się jej zrobiło — kazała się posadzić na wielkiem krześle i do ognia przysunąć. — Siostry z dziećmi swojemi obsiadły ją dokoła. — Mała córeczka Tereni, taż sama właśnie co mi jałmużnę dała, przyszła i wsparła główkę o babki kolana, a gdy Terenia cofnąć chciała dziewczynkę, babka ją przytrzymała i pogładziła zlekka drżącą ręką swoją; patrząc zaś na zbytek owych jasnych pierścieni, co jej się niby potokiem złota po łonie rozlały: — Pamiętam,