— Znośniej, Ludwinko? — zagadłem ją nieufny — czy ty mi ręczysz, że znośniej? z takim po wierzchu zamkniętym grobem, z taką na dnie zgnilizną, — to być nie może, to jest tylko żyć dwoistą śmiercią.
— Ja ci ręczę, że znośniej — odpowiedziała mi łagodnym jak prośba głosem i ścisnęła za rękę z przekonaniem i wiarą.
— Ha! rozumiem cię, rzekłem, wyjdzie mi to na jedno, jakgdybym trzymał ciągle przy ustach flaszkę z gorzałką i odurzał się...
— Mnie takie podobieństwo nie przyszło do myśli, odparła smutnie Ludwinka, ale jeśli to tak jest, to przynajmniej odurzenie nasze i Boga nie obraża i ludzi nie gorszy.
— Co ty mówisz, Ludwinko — że Boga nie obraża? chyba twój Bóg musi być jakąś obojętną figurką w czerwonej sukni i błękitnym płaszczu, jak go zwykle po ołtarzach malują — bo jeśli on jest takim jak mi o nim Bronisia mówiła — jeśli jest pięknem, miłością, szczęściem, to przyznaj sama, że go właśnie najbardziej powinien obrażać widok człowieka, który cierpi i godzi z cierpieniem swojem...
Ludwinka długo patrzyła mi w oczy.
— Kto się nie godzi, rzekła wreszcie, ten ma nadzieję, iż je z życia wyrzucić potrafi. — Czy ty masz nadzieję, Benjaminku?
Zamilkłem — na to jedno pytanie żadnej dać nie mogłem odpowiedzi.
Nazajutrz jednak w niezwykły ruch się rzuciłem. — Pooglądałem książki, które na półkach stały tak samo jak za życia ojca ułożone, roztworzyłem i starą biblję i ów tom in quarto z królów popiersiami — i tę książkę, która ojcu z rąk wypadła przed pierwszą moją czytania nauką, i znalazłem na okładkach niektórych rozmaite szkice Cyprjana roboty — i między niektóremi kartkami rozmaite obrazki, które
Strona:Narcyza Żmichowska - Poganka.djvu/201
Ta strona została uwierzytelniona.
159