Strona:Narcyza Żmichowska - Poganka.djvu/209

Ta strona została uwierzytelniona.
167

cię kocham Aspazjo — zbłądziliśmy to prawda, nie przeciągnęliśmy szczęścia naszego w nieskończoność — z chwili użycia szliśmy ku drugiej chwili podobnej, zamiast cobyśmy mieli ku wyższej podążyć, — z całego świata naokół snuliśmy rozkosz dla siebie, z siebie nic nie wysnuli dla świata. W naszą pierś zbiegły się wszystkie jasności promienne, lecz z naszej piersi nie wystąpiły nazewnątrz, niczego nie ogrzały — nie oświeciły niczego, a my potem złamaliśmy się i upadli pod zbytkiem naszym — dobro nowego dobra nie rodzące jest złem najgorszem — głupstwo nietyle zaszkodzi, nienawiść nietyle pognębi, ile rozum, gdy się zużyje na bezplenne prace — miłość, gdy się w samolubne uczucie roztrwoni — dlatego my też cierpieli okropnie — dlatego ja byłem zazdrosnym, ty okrutną. — Ale ja cię kocham Aspazjo — ja ufam, że odkupimy pomyłkę naszą szczęściem i doskonałością, tak jakeśmy ją odkupili boleścią i łzami. — Jeśli do ciebie w tej chwili nie przemawiam żywym głosem, tylko list piszę Aspazjo — nie myśl, o najdroższa moja! bym się lękał twej wzgardy, bym nie dowierzał twemu sercu, lub chciał nieszczerym wybiegiem resztkę obrażonej dumy osłonić. Nie, moją dumą jedyną to jest właśnie, że pierwszy ręce do ciebie wyciągam, że nowe wspólne szczęście dla nas obojga znalazłem. — Miłości twojej miłość moja jest mi rękojmią — ja dziś wiem, że kto kochał, ten kochać będzie zawsze, choćby nieszczęście zawichrzyło mu w głowie, a grzechy tak serce zepsuły, iżby sam w obłąkaniu wołał: «nienawidzę» — on kochać będzie, bo kochanie jedyną nieśmiertelnością człowieczeństwa. — Patrz Aspazjo — ja ci złorzeczyłem — jam przebył tak okropną chorobę szaleństwa i zawziętości — a przecież w pierwszej chwili spokojnej — za pierwszem spojrzeniem na twój obraz, za pierwszem słowem nadziei, które mi siostra rzuciła, ja znów czuję że cię kocham jak dawniej — lepiej niż dawniej Aspazjo — i oni tu wszyscy, przez sześć