170
hał bezwątpienia — ale gdyby w niepewność domysłów mię rzucił, to ręczę, żebym nawet oszczędził ich sobie. — Z moją na dzień godziną — jedną godziną bez cierpienia, ja byłem taki szczęśliwy!...
Już wam wspomniałem, że to miesiąc trwało cały, dni trzydzieści; bez zmyłki pamiętam, bo pilnie liczyłem — trzydziestego pierwszego dnia siedziałem na górze, mały chłopiec, jak zwykle, przyszedł ogień rozniecić — nim rozniecił, podał mi list. — Na samo dotknięcie papieru zaczęło mi w głowie szumieć, w uszach tętnić, w sercu bić tak gwałtownie, że nie mogłem słabej pieczątki rozerwać. — Stałem tak długo z tym miękkim, drobno złożonym papierkiem w ręku, że chłopiec rozdmuchał węgle i wyszedł i świecę wyniósł, a ja się jeszcze na otworzenie koperty nie zdobyłem. — Potem byłbym się przeląkł — potem było mi za ciemno — chłopca wołać za daleko, a węgle jak na złość tliły się powoli i drzewo jak na złość nie zajmowało płomieniem. — Wreszcie buchnęło nim odrazu na wszystkie strony — ja pierwej jeszcze, by tę chwilę przyśpieszyć, uklęknąłem przed kominem; później więc, nie wstając wcale, rozwinąłem papier i żal mi się zrobiło próżnych a tak gwatłownych wrażeń — pisma nie poznałem zupełnie — był to jakiś męski charakter — zacząłem czytać dość spokojnie.
«Pobożność, mój synu! świętą jest cnotą, żal za grzechy prosto do nieba prowadzi, ale ja ci powiem szczerze, że gdyby z mego listu piękna kobieta śmiała się tak jak Aspazja z twojej modlitwy, to doprawdy zrzekłbym się i świętości i nieba, a sobie w łebbym palnął. Najpierw powiadam ci, że to nie boli, a potem powiadam ci, mój synu, że to jedyne lekarstwo na melancholją, wyrzuty sumienia i śmiech kobiety, która cię nie chce, a która w tej chwili przez ramię moje patrzy i mówi: «zobaczysz, że on gotów i to jeszcze głupstwo zrobić». — Żegnam cię, synu mój, bo muszę