Strona:Narcyza Żmichowska - Poganka.djvu/46

Ta strona została uwierzytelniona.

4

śnieżyste zwoje muślinowych firanek — złote ramy kilku miejscowych krajobrazów, karmazynowym adamaszkiem wybite meble, fortepian w głębi stojący — a począwszy od ósmej godziny, trochę na uboczu, stolik niewielki z całym herbacianym rynsztunkiem, z szklankami, filiżankami, i z świecącym samowarem, który w miarę dosypywanych węgli, syczał lub warczał gotującą się w nim wodą. — Im niepogodniej było na dworze, tem rozkoszniej lubowaliśmy się ogniem kominka i cichością pokoju, i muzyką samowaru — ach! bo nam wtedy tak dobrze było jednym z drugiemi — ach! bo my wtedy kochaliśmy się tak szczerze, szanowali tak ufnie, spodziewali się tak niemylnie!... Dzisiaj? los nas rozwiał po szerokiej ziemi, obojętność, zapomnienie, gorzka uraza, lub żal gorzki śladem za temi, lub owemi biegną. — Gdyby nam znów gościnne kto rozniecił ognisko, gdybyśmy się tak wszyscy dokoła niego zgromadzili — czyby się też zapomniało uraz? czyby już wszelką z serca zrzuciło tęschnotę? czy przyjaźń znówby zbliżyła dłonie, a pogodą czoła błysnęły? Nie, ja radzę nie próbujcie nigdy powtórzenia przeszłości waszej. Kto kochał wtedy, niech już teraz ukochanych swoich nie spotyka, kto w trumnie złożył najdroższych, niech dziś wskrzeszonych nie ogląda. — Kto stracił niech nie odzyskuje, — bo to okropność spostrzec, po latach, dwóch, trzech, dziesięciu, spostrzec, jak oni różni od tego czem byli, lub jak my sami różnymi; zawieść się na nich lub na sobie, z wspomnienia mieć rozczarowanie, lub w obecności zegar bijący smutną niedołęstwa godzinę!... Bogdajby to nam oszczędzonem zostało, nam wszystkim, cośmy wówczas siedzieli przy kominkowym ogniu i gwarzyli tak wesoło, tak swobodnie, tak poczciwie; — a była nas dość liczna gromadka, a nieraz jeszcze kto z dalszych znajomych zawitał. — Pamięć moja wiernie mi przechowała każdego, i przechowała takim, jakim go miała w chwilach owych; nie takim, jakim jest