Strona:Narcyza Żmichowska - Poganka.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.

16

domyślają, ile prawdy być może w jednej chwili zachwycenia, ile cnoty w jednym błędzie. Ja tam nie usprawiedliwiam i nie tłumaczę, ale widzę tak jako jest, i wiem, że serdecznie kochałam Augustę, i wiem, że ona nigdy nie skłamała nikomu, bo nigdy nie skłamała samej sobie, a kłamstwo zupełne, kłamstwo solenne najpierw od samej siebie się zaczyna. — Wprawdzie niebezpieczną rzeczą było uwierzyć jej każdemu słowu; kto uwierzył, sobie mógł tylko winę przypisać, bo czemuż lepiej nie zastanowił się nad warunkami, w których te słowa wymówione były; ze zmianą warunków i wartość słów się zmieniała. Pomimo takiej niepewności jutra, pomimo takich dziwactw dnia dzisiejszego, co szczególniej ku Auguście nęciło silne i szlachetne serca, to przeczucie jej słabości, jej, że tak powiem, kobiecego niedołęstwa. W całej hardości, we wszystkich uchybieniach, w każdym rozkazie tej dumnej pani, łatwo można było odgadnąć pokorną na kiedyś i wypartą z indywidualności swojej niewolnicę.
Przypuściwszy, że ta kobieta pokochała się nakoniec, i wzajemnie pokochaną została, ręczę, że człowiek jej wyboru jest człowiekiem niepospolitych zdolności, przed którym ona padła na kolana, któremu więcej zawierzyła niż sobie samej, niż prawdom religijnym. Ten człowiek mógłby ją bić, mógłby ją sponiewierać, mógłby ją w wiecznem przed sobą utrzymać poddaństwie, ale biada mu, jeżeli się do szaleństwa wdziękiem syreny upoi, biada mu, jeśli na wyłączność jedyną, na cel życia jedyny artystkę umiłuje. Artystka mu serce pogryzie — w jej cudzoziemskiem, południowo-wschodniem uczuciu nigdy niema spokoju i równowagi, z nią zawsze walka nieustanna o koronę lub kajdany; jak niema walki, tak już i uczucia niema.

Anna[1] piękniejszą była od Augusty, trochę starszą

  1. Anna = Faustyna Morzycka, zwana przez przyjaciółki Fochną.