Strona:Narcyza Żmichowska - Poganka.djvu/91

Ta strona została uwierzytelniona.
49

mię z kolan, lecz ja nie pobiegłem według jej rady, tylko sobie poszedłem brzeżkiem rzeczki i próbowałem, czy też ja się dostanę daleko — do morza, albo do nieba. Szedłem, szedłem ciągle, za ogród — za pole — i domek nasz z oczu straciłem i gdy mię nóżki boleć zaczęły, gdym przed sobą zobaczył las ciemny, nieznany, a końca rzeki nie zobaczył — gdym ręką wyciągniętą iglastych krzaków jałowcu się dotknął, a nie dotknął ściany nieba — wtedy dopiero zrozumiałem, co to jest «daleko» — i zrozumiałem, co to jest «kiedyś w przyszłości».
Ja tam «kiedyś» dojdę, rzekłem sobie, kiedyś — jak starszym będę, i wracałem uspokojony tym zamiarem i po drodze zbierałem kwiatki dla mojej siostry Ludwinki. — Uzbieranemi znienacka zasypałem w temże samem miejscu, tak samo nieruchomie nad wodą siedzącą.
Ludwinka zgromadziła je wszystkie, popatrzyła chwilkę i zwracając się ku mnie:
— Szkoda, rzekła — szkoda tylu kwiatków Benjaminku.
Potem wzięła, wybrała co świeższe, co trwalsze, co w cieple rąk moich nie zwiędły, i każdy kwiatek kolejno i starannie w wilgotnym piasku nadbrzeża sadzić zaczęła, jak czasem dzieci w swoich sztucznych jednogodzinnych zasadzają ogródkach. — Pomagałem jej w tej pracy, odgadłem ja, dziecię, ją marzycielkę kobietę — lub raczej nie odgadłem, uczułem tylko, co ona czuła, i gdy wszystkie zasadziliśmy, kwiateczki świeżością zajaśniały.
— Im tu będzie lepiej, odezwałem się swobodnie, lepiej, niż tam na polu pod skwarem słońca, nawet dłużej będą żyły.

— Ale, gdy więdnąć przyjdzie, to smutniej zwiędną, odpowiedziała siostra, a ja nie pytałem o słów tych znaczenie — to były także słowa mojego instynktu.

Bibl. Nar. Serja I, Nr. 121 (N. Żmichowska: Poganka)4