54
gałęziach, po drodze naszej rozsianej, i tej czarnej Zitcie i temu czarnemu Molochowi, wśród owej dokoła rażącej białości. Nagle Zitta strzygnęła uszami — Moloch stanął i sierści najeżył. — Bratu rozdęły się nozdrza, cmoknął ustami, jakby chciał powietrze ucałować i konia zatrzymał.
— A to co będzie, Karolku? spytałem.
— Cicho, cicho, to wilk.
O wilkach słyszałem tylko z powiastek Teresi, powiastki były okropne, lecz i moja ciekawość wielka. Brat się przechylił, popatrzył mi w oczy i tę rękę, którą mię obejmował, bardziej na lewy bok przesunął. — Spojrzeniu jego dość spokojnem odpowiedziałem spojrzeniem, jednak ręczyć nie śmiem, czy pod ręką brata coś tam w piersiach moich silniej nie zastukało.
— Dobrze, dobrze! wcale nie źle, — poszepnął Karol sam do siebie, a potem głośniej dodał:
— Zabijemy wilka, Benjaminku!
— Jak to, czy i ja go zabiję?
— I ty chłopcze — tylko uważaj, baczność — przytul się do mnie plecami, tak, dobrze — teraz — wziął fuzję, wymierzył — teraz daj tu obie ręce, trzymaj, gdzie ja trzymam — i ułożył mi palce na kurku i na moich dopiero swój własny położył. W czasie tych przygotowań mały punkcik na drodze zdala czerniący, przybliżył się wolno, poważnie jak monarcha w granicach państwa swojego — było to ogromne wilczysko. Moloch warknął, Zitta parsknęła, Karol zawołał «psyt» i znów wszystko ucichło, a wilk szedł naprzód nieustraszony — zuchwały. Ten wilk, dowiedzieliśmy się później, był sławny w okolicy. Dopiero na kilkanaście kroków od nas dał ogromnego susa. Moloch także nie mógł wytrzymać — rzucił się naprzód, ale Karol głośno zawołał znowu — leżeć — i Moloch przyległ, skowycząc wściekle i tarzając się po śniegu, jakby z rozpaczy upokorzenia. Wilk stanął — w tej chwili brat mi palec nacisnął — strzał wypadł i śnieg się zarumienił czer-