Aliści los chciał, że się stało zupełnie inaczej. Piekielna kusicielka z całym zasobem pokus i uroków nie stanęła dotąd przed nim, a cichutko, nieśmiało zapukało do serca uczucie tak zupełnie odmienne od tego, jakie widżiał w swych wizyach gorączkowych, że sam nie wiedział, co ma z niem począć. Poddać się? i to bez boju? Tak zwyczajnie, po filistersku zakochać się? Oddać serce miłemu dziewczęciu? A w razie otrzymania wzajemności zaprządz się w jarzmo?... Ciułać potem grosz do grosza, aby rodzinę utrzymać?... To wszystko wydało mu się za mało skomplikowane. Bał się, że go takie „mieszczańskie szczęście“ nie zadowolni. Swoją drogą ciągnęło go coś do tej szczerej, dobrej, słodkiej Elizy. Za mało jak na miłość, na przyjaźń za wiele. Wywiązało się jakieś uczucie pośrednie pomiędzy jedną a drugą.
Stanowczo, teraz, kiedy uczucia bywają wysubtelnione i do najwyższego stopnia podlegają analizie, za mało mamy wyrazów na dostateczne ich określenie.
Bywały chwile, kiedy Edward mówił sobie, iż ją kocha; lecz miłość prawdziwa nie rezonuje, — on zaś nie mógł ani na jedną sekundę pozbyć się owej kontroli czynów i myśli.
I Elizę pociągały smętne, powłóczyste oczy młodzieńca. Melodyjny głos jego, sprawiał na niej dziwnie sympatyczne wrażenie. Godzinami całemi
Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/104
Ta strona została skorygowana.