Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/116

Ta strona została skorygowana.

prześlizgują się po jej twarzy tak zupełnie, jak gdyby była jakimś obrazem lub rzeźbą; analizował jej rysy, proporcyonalnie osadzoną główkę; zdawaćby się mogło, że w myśli szkicuje jej portret — a jednak nie dostrzegła ani jednej iskierki w jego wzroku, któraby wpadła do jej duszy, jak niby zwiastun, który powiada:
— „Podobałaś się!“
Owo jakby umyślnie przez matkę urządzone im samnasam o tyle zaczynało ją krępować, że z radością usłyszała głosy ożywione młodzieży, powracającej ze spaceru. Ale właśnie w tej chwili hr. Michał, który początkowo miał tylko intencyę odprowadzić panie do lasu, a potem się na dalszą wycieczkę z łatwością dał przez panią Zuzannę namówić, począł się żegnać z paniami. Z właściwą mu swobodą i dystynkcyą, a zarazem z ogromnie niby pokornym wyrazem twarzy, pochylając się do ręki pani Wołoknickiej, rzekł pieszczotliwie:
— Jeżeli kochana ciocia Zuzia pozwoli, to ja tu wkrótce jeszcze przyjadę!
A pani Zuzanna, po macierzyńsku całując go w głowę, odparła:
— Ja pana od kolacyi nie puszczę; zostanie pan z nami, niema o czem mówić; żadnych protestów słuchać nie chcę!
— Ależ ja już wykroczyłem przeciw etykiecie, przybywając nie we właściwej porze