Nazwał ją ktoś kiedyś promieniem słonecznym — „un rayon de soleil;“ lubiła to wyrażenie, które wydawało jej się ogromnie odpowiedniem, i starała się wszelkiemi siłami dostrajać do ludzi, do otoczenia, by ów przydomek nadawał jej każdy, kto się do niej zbliży.
Elizę powitała bardzo uprzejmie; widocznem było, że brat życzliwie ją uprzedził, bo popatrzyła w ten sposób i z takim nieznacznym prawie, ale dla hr. Michała zrozumiałym ruchem głowy, jakby mówiła potwierdzająco:
— A, prawda!...
Elizie zaś wydała się przedewszystkiem niezwykle piękną.
Dziwiła się nawet, że stosunkowo za mało przedtem mówiono o tem. Zosia na przykład opowiadała dużo o zbytkownem urządzeniu domu, o wykwintności pani Meny, ale nie zachwycała się jej urodą, bo istotnie był to typ piękności, mającej swe dnie szczęśliwe i odwrotnie. Dziś właśnie była w całym swym blasku. Eliza spotkała wzrok Edwarda, stojącego nawprost Wodzianieckiej, utkwiony w nią, jak w cudowne zjawisko. Ani śladu owej niechęci, owego marsa na czole, z jakim szedł tu przed chwilą, jak na ścięcie. Taki ogromny zachwyt bił z jego oczu, że i pani Mena zauważyła to, i powabnie uśmiechnięta, bawiąc się kwiatem heliotropu, podniosła swe ociężałe jakby powieki i rzuciła
Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/131
Ta strona została skorygowana.