Wyglądał tak dziwnie w tej chwili, że Ela nie chciała przekomarzać się i przypominać mu jego słowa. Zajęta była tylko myślą, że widocznie coś go boli, czy niepokoi; nie pojmowała wyraźnie, coby to być mogło, jednak radaby z duszy ulgę mu przynieść.
Brzezik spojrzał na nią z wdzięcznością, niemal z rozczuleniem.
— Oto jest dobre! oto poczciwe i kochane! — mówił w duchu. — Alem ja jej niewart! Czy jabym komu szczęście dać potrafił?... A zresztą, nim się dobiję stanowiska, ileż wody jeszcze upłynie! Ona jasna jak poranek majowy, moja dusza gradowej chmurze podobna!...
I, dziwnem kojarzeniem pojęć, stanął mu nagle w myśli ulubiony wiersz poety:
„Nad wodą wielką i czystą
Stały rzędami opoki
I woda tonią przejrzystą
Odbiła twarze ich czarne.
Nad wodą wielką i czystą
Przebiegły czarne obłoki
I woda tonią przejrzystą
Odbiła kształty ich marne...“ i t. d. i t. d.
— O, tak! — powtórzył w myśli ostatnie wyrazy, dłoń przesuwając po płonącem czole:
Błyskawicom grzmieć i ginąć...
Mnie płynąć... płynąć... i płynąć!...
— Co się stało? Czy pan nie chory? — powtórzyła Eliza z siostrzaną troskliwością w głosie.