śli Mena, czytając w jego sercu. — Ćma, nim wpadnie w ogień, zapewne zupełnie tak samo rezonuje!
Uśmiechnęła się tryumfująco.
— Na falach tonów wkradła się kusząca syrena do hardej duszy — pomyślała jeszcze.
I znajdując przyjemność w drażnieniu go, rzekła tonem zwierzenia:
— Ma pan słuszność; jest we mnie coś szatańskiego chwilami... Mam wprost tygrysie zachcianki!... Ale za to także odrobina, ot! taka odrobina anioła...
I na małym różowym paluszku oznaczała ową miarę swej anielskości z takim dziewiczo-naiwnym wyrazem, że najpierwsze artystki dramatyczne mogłyby pozazdrościć jej równie szybkich i niezmiernie wyrazistych zmian twarzy...
— Tygrysicy krew.... a ciało cheruba! — szepnął Brzezik, chcąc tym słowom nadać ton ironii; to mu się jednak nie udało i głos mu zadrgał stłumionem uczuciem.
— Niech pan co zadeklamuje! prosimy pana! — zawołała głośno Mena, uważając, że ich rozmowa na stronie zwracać uwagę zaczyna.
— Dobrze! — odparł — przeczytam państwu tę właśnie symfonię życia, z krainy tonów w poezyę przelaną.
I wziąwszy ze stołu tom poezyi, zaczął czytać metalicznym, dźwięcznym głosem:
— Objawienie się Muzy.
Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/166
Ta strona została skorygowana.