— O! nie; jestem pewna, że dobrze trafiłam. Przyjechałam do brata! Tadeusz Horoszkiewicz. On tu mieszka w tym domu.
— Horoszkiewicz?... A jakże! a jakże! to mój lokator! — zawołała starowina, zmieniając nagle ton mowy, który przybrał od razu jakiś miększy odcień.
— Siostra? no, proszę! Gołąbeczek mój! jak się ucieszy! Chory leży!... A czy wiedzieliście o tem, że chory?
— Dlatego właśnie przybywam! — zawołała Eliza — otrzymałam telegram. Proszę więc, dobra pani, prowadź mnie coprędzej do niego.
— Nie, duszyczko!... Nie, rodzona!... — mówiła, zwracając się do Elizy z poufałością, właściwą mieszkańcom tego oddalonego zakątka. — Musisz poczekać u mnie chwilkę; rozgość się tutaj tymczasem, niech zaraz zniosą rzeczy; zaraz napijesz się herbaty z konfiturami, ogrzejesz się trochę; do chorego z zimna iść nie można! a mroźno dzisiaj! My tu jego pielęgnujemy; nie bój się, krzywdy nie ma!
I stara w przydeptanych pantoflach dreptała po izbie; dostała z malowanego w jaskrawe kwiaty kredensu grube fajansowe filiżanki, cynowe łyżeczki, i wycierając je starannie, ustawiała na stole.
Eliza zdejmowała z siebie okrycie i strzepywała śnieg z kapelusza, niespokojne ku drzwiom przyległego pokoju rzucając spojrzenia.
Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/178
Ta strona została skorygowana.