Tadeusz wyciągnął chude, przezroczyste prawie ręce ku siostrze, jakby to jasne zjawisko rozwiać się miało za chwilę.
Rzuciła się ku niemu, drżąca ze wzruszenia — i z ust obojga sypały się bezładne, dla nich tylko zrozumiałe wyrazy, — a były one takie miłe, takie swojskie, tak rzewne w swej dziecinnej prawie prostocie, że Bolesław, trzymający się wciąż na uboczu, czuł się wzruszonym do głębi.
On przecież także ma siostry i matkę starą, która go kocha nad życie, — powinien był już od miesiąca być tam przy nich, gdzie go oczekują z dnia na dzień, licząc godziny, wyglądając ze wzrastającym co chwila radosnym niepokojem.
Jego zaś przykuwało tu to wązkie, żelazne łóżko, na którem pasujące się między życiem a śmiercią spoczywało od kilku tygodni wychudłe i wynędzniałe ciało przyjaciela.
Robił też wszelkie możliwe wysiłki, aby tę duszę, już jakby w odlocie, zatrzymać; chociażby o największe osobiste poświęcenie chodziło, gotów był na nie, postanowiwszy pozostać przy Tadeuszu aż do chwili, w której stan jego już żadnej obawy wzbudzać nie będzie.
Teraz, kiedy siostra jest przy nim, kiedy doktor uśmiecha się z zadowoleniem, mówiąc, że pacyent na mocnym stoi gruncie i że nie tak łatwo wymknąć się na tamten świat z pod
Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/183
Ta strona została skorygowana.