góle zdawało się jej, że się już nigdy nie spotkają w życiu.
On dłoń jej uścisnął gorąco, na twarzy jego malowało się radosne wzruszenie.
— Pani tutaj?... — zawołał. — Co pani tu robi?
— Pracuję — odrzekła cicho; przyśpieszony oddech głos jej tamował. — A pan?
— Ja dostałem się tu na stałe. Prócz tego praktykuję w domu. Ale co się z panią dzieje? Zbladła pani. Oczy podsiniałe...
A spostrzegłszy nagle krepę na sukni, rzekł z serdecznem współczuciem:
— Żałoba?... Więc ojciec pani?...
— Nie żyje! — szepnęła głucho i w oczach jej zabłysły łzy.
— Tadeusz w Paryżu?
— Tak! — odparła. — Nawet na pogrzeb ojca przyjechać nie mógł — dodała smutnie i łzy ciche spłynęły po jej twarzy.
— I pani teraz sama? zupełnie sama? Czemu pani do Tadeusza nie jedzie — rzekł nagle.
— Jemu i tak ciężko przebijać się przez życie; poco „ludziom bezdomnym“ kula u nogi?... Cóżbym ja tam wreszcie robiła? Tu zaś wiem już, że będę użyteczną.
A jego te słowa „kula u nogi“ ukłuły w serce boleśnie, choć wypowiedziane bez wymówki żadnej, bez cienia żalu w głosie.
Przypomniał sobie jasno tę chwilę, tam daleko, kiedy wypowiadając te słowa, nie zdawał
Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/216
Ta strona została skorygowana.