go się wyrzekłem!... Czy pani mi przebaczyła? — dodał ciszej, z niezmierną tkliwością w głosie.
Eliza zaś odrzekła z prostotą:
— Napróżno pan siebie obwinia. Nie miałam i nie mam panu nic do przebaczenia. Nie kochał pan o tyle, aby znieść myśl o nędzy. Rozsądek był silniejszym nad chwilowe uczucie. Czy mogę winić pana za to?...
— Może pani i powinna! — zawołał gorąco, chwytając jej dłonie — tylko, że pani jest anielsko dobra, a ja... ja całą siłę woli wytężałem, by zwalczyć swe uczucie... i poco? Myślałem, że potrafię z uczucia tego wyleczyć się, jak się leczy inne choroby nerwów. Niech mnie pani nazwie za to jak chce... Niech mnie pani zwymyśla! moja najlepsza pani! — mówił tonem takiej pieszczotliwej prośby, jakby doprawdy o łaskę jaką prosił.
Aż Ela się roześmiała.
— Szczególne żądanie! — rzekła wesoło prawie, chociaż głos jej drżał nieco — tem trudniejsze do spełnienia, że odtąd zadaniem mojem ma być pocieszanie chorych i nieszczęśliwych; więc i na zdrowych nawet, jak pan na przykład, muszę się uczyć łagodności i pobłażania!
— Ależ pani jest uosobieniem dobroci. Powiadam pani najzupełniej seryo. Poco pani o tych chorych wspomina w tej chwili?... — dodał gwałtownie. — Czy pani myśli, że ja pozwolę na to, żeby się pani dobrowolnie gubiła?
Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/221
Ta strona została skorygowana.