siadła raz jeszcze do fortepianu i poważne tony sonaty Beethovena rozległy się, wibrując w powietrzu. Grała z taką werwą i uczuciem, że nawet Horoszkiewicz wydawał się wzruszony i słuchał z wielką uwagą, chociaż w ogóle wyznawał szczerze, że muzyka klasyczna nie trafia mu do przekonania, bo nic a nic jej nie rozumie.
Tym razem jednak, gdy skończyła, podszedł do fortepianu, a drobną rączkę Zosi ściskając w szerokiej dłoni, zawołał z zapałem:
— Bravo!... panno Zofio! bravo! Jestem profanem co prawda, ale rządzę się wrażeniem i wyznaję, że mi się jakoś dziwnie rzewnie na sercu zrobiło, słuchając panią! Artyzm, proszę pani, prawdziwy artyzm! Winszuję talentu i postępów, jakie pani zrobiła.
Ela zarumieniła się po uszy, uszczęśliwiona, iż ojciec tak serdecznie przemówił do Zosi, i rada oddawanym pochwałom, jakby one jej osobiście dotyczyły.
Zosia, nawykła już do tego, iż wszyscy jej grę chwalili, uśmiechnęła się tylko mile; jedną ręką od niechcenia wygrywając jakąś melodyę, rzuciła okiem w stronę Hilarego, lecz ten siedział nieruchomie, z wyrazem wielkiego smutku i przygnębienia, z głową na piersi zwieszoną, zdawał się nic nie widzieć i nie interesować się tem, co się działo naokół.
Obie panny, spojrzawszy porozumiewawczo
Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/34
Ta strona została skorygowana.