na siebie, zdecydowały, iż jest to dobra chwila, aby przemówić do ojca w sprawie wyjazdu Eli.
— Mam do pana wielką, ot! taką wielką prośbę... — zawołała nagle Zosia, rozkładając ręce z dziecinnym giestem i patrząc mu w oczy z przymileniem.
— I owszem i owszem, konia z rzędem! — zaśmiał się dobrodusznie Horoszkiewicz, ulegając mimowolnie urokowi śmiałych, filuternych ocząt Zosi. — Jestem na pani rozkazy.
Ela, w stanowczej chwili zupełnie onieśmielona, cofnęła się o parę kroków, jakby nie chcąc brać na siebie odpowiedzialności za to, co Zosia wypowie.
— Otóż ułożyłyśmy sobie z mamą — zaczęła Zofia, — że Elcię panu zabierzemy na parę miesięcy i że z nami do cioci pojedzie. Elcia się zgadza, potrzebujemy teraz sankcyi pana...
Chwilkę trwało kłopotliwe milczenie.
Horoszkiewicz brwi ściągnął i rzucił na Elę przelotne, pytające spojrzenie, które jej przypomniało rozmowę, jaką miała z nim kilka godzin temu. Odgadła z wyrazu jego twarzy posądzenie, iż właśnie wskutek narzucanego jej małżeństwa chce z domu czasowo się usunąć.
— Bo, widzi pan, Ela jest trochę anemiczną, pobyt na wsi dobrze jej zrobi — ciągnęła dalej Zosia z ożywieniem, zachęcając Elę spojrzeniem, aby jej zdanie podtrzymała.
Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/35
Ta strona została skorygowana.