przyszło mu więc na myśl, że prawdopodobnie kiedykolwiek spotkać się z niemi wypadnie. W tej chwili jednak czuł się znużonym i nieusposobionym do rozmowy. Ogarnęło go jakieś lenistwo myśli; pomimo więc, iż doskonale zrozumiał manewry mamy Skalskiej, mające na celu zachęcenie go do zabrania znajomości, postanowił do końca zachować milczenie.
Nie przeszkadzało mu to jednak bystrym słuchem chwytać słówka z przyciszonej rozmowy panien; trzymał się zasady, iż w życiu bez porównania wygodniej jest być widzem, niż aktorem.
Rozważył na prędce wszystkie pro i contra zawartej dorywczo znajomości: Konwenanse wymagałyby rozpoczęcia banalnej rozmowy z ową mamą „z oficyny,“ jak określał ludzi tego kalibru; mama „zaakaparuje“ mnie natychmiast i zmusi do wysłuchiwania albo żywcem z Bedäcker’a poczerpniętych mądrości, które mi działać będą na nerwy, albo nudzić pytaniami, co jest równie „piłujące.“ Panny zaś, jak to u nas panny, zasznurują usteczka i milczeć będą układnie, gdy mama tymczasem będzie robić honory wagonu. Nie opłaci się! — zakonkludował i w dalszym ciągu przerzucał leniwie kartki książki o żółtej okładce, ozdobionej sakramentalną marką: „Fac et spera.“
Nie zwracał dotąd najmniejszej uwagi na swojskie krajobrazy, przesuwające się w oknach wagonu jak barwna panorama.
Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/65
Ta strona została skorygowana.