jak fatum samo — w tej prawdziwej tragedji ludzkiego ducha, bo potęgowanej właśnie tytanicznością zamierzeń. Niczem owe „Trzy przemiany...“ z Zaratustry rozwijała się ta tragedja w trzech aktach, powiedzmy.
I oto akt pierwszy — za życia człowieka. Dwa dalsze dotyczą już tylko jego ducha i rozegrywały się już po śmierci twórcy.
W tytanicznem porwaniu się Zaratustry zapalić się miało światu płomię nowego entuzjazmu do życia. Zstępował Zaratustra z gór jako ratownik zwątlałej dziś woli człeczej, jako wychowawca twórczy krzepkiego pokolenia ludzkości, jako pogromca litości i miłosierdzia, jako hodowca i mistrz natur silnych, — jako zwiastun nadczłowieka. To, wyegzaltowane w samotniczych natchnieniach poczucie posłannictwa, stało się dlań jednak zmorą największych wątpliwości, skoro tylko zstąpił między ludzi. To też Zaratustra nie tylko, że poniechał rychło wykładania swej nauki na rynkach, ale przestał się z niej zwierzać nawet przyjaciołom, zachowując ją wyłącznie już tylko dla „ludzi wyższych.“
Korowód tych typów, — w części IV-tej poematu, — świadczy na jak suchą, ciężką i oporną grudę rzucany był ten ostateczny posiew nadczłowieka. Łudził się oczywiście i wtedy jeszcze samotniczy poeta, że przyjdą słuchacze lepsi, uczniowie inni, ludzie jeszcze wyżsi: — „Czekam na wyższych, bardziej krzepkich i zwycięskich, na dorodniejszych ciałem i duchem: śmiejące się lwy przyjść tu muszą.“
Na jak wdzięcznej natomiast glebie junkierskiej i pruskiej pychy, krwawem urągowiskiem nad duchem, wysiał się w Niemczech i ten posiew, wiemy dziś wszyscy. Świat cały poznał te lwy ryczące.
„Najzimniejszy ze wszystkich zimnych
Strona:Nietzsche - Tako rzecze Zaratustra.djvu/13
Ta strona została skorygowana.