O CNOCIE ZMNIEJSZAJĄCEJ
Gdy Zaratustra przybił znowuż do stałego lądu, nie ruszył na schwał w góry ku jaskini swej, lecz na drogach okolnych i wśród pytań wielu czynił wywiady o tem i owem, aż wreszcie zaśmiał się z siebie w te słowa: „patrzcie mi na rzekę, która w wielu skrętach płynie wstecz, ku źródłom!“ W wywiadach swych pragnął zasięgnąć języka, co w czasach nieobecności jego stało się z człowiekiem: zali większym się stał, czy też zmalał jeszcze. Razu pewnego ujrzał szereg nowych domów; zadziwił się wówczas i rzekł:
„Co oznaczają te domy? Zaprawdę, nie wielka postawiła je dusza, sobie na podobieństwo!
Zda się, ogłupiałe dziecko wyjęło je z pudelka swych zabawek? Obyż czemprędzej przyszło drugie, by je nazad do pudła schować!
Och, te pokoiki i komory: mogąż tu krzątać się mężczyźni? Wydają mi się one raczej zrobione dla lalek jedwabnych, lub dla tych kotek łakotniś, co rade łasoniom same za łakotkę wysłużyć“.
Zaratustra zatrzymał kroku i popadł w zadumę. Wreszcie rzekł chmurnie: „Wszystko zmalało!
Wszędzie widzę niższe wrota: kto mojego jest rodu, przejdzie przez nie wprawdzie, lecz — pochylić się musi!
Och, kiedyż powrócę do swej ojczyzny, gdzie nie będę potrzebował przechylać się, pochylać — przed małością!“ — Zaratustra westchnął i spojrzał wdal. —
Wszakże tegoż dnia jeszcze wygłosił mowę swą o cnocie zmniejszającej.