DOBROWOLNY ŻEBRAK
Gdy Zaratustra opuścił najszpetniejszego człowieka, ogarnął go chłód i poczucie samotności: snuło mu się w myślach tyle rzeczy zimnych i samotnych, że aż członki jego przytem oziębły. Gdy jednak — dalej i coraz dalej przed się kroczył, wspinając się w górę, to znów na dół zstępując, tuż obok łanów zielonych, to znów poprzez dzikie kamieniste zwały, w których niecierpliwy strumień łoże sobie niegdyś słał: w wędrówce tej uczyniło mu się nagle cieplej i serdeczniej na duchu.
„Cóż to się dzieje ze mną?? — pytał samego siebie, coś ciepłego i żywego orzeźwia mnie nagle, snać w pobliżu jest coś takiego.
Mniej samotny czuję się nagle; nieświadomi towarzysze i bracia snują się wokół mnie, ciepłe ich tchnienie już mą duszę zatrąca“.
Gdy jednak, szukając oczyma tych ukoicieli samotności, oglądał się naokół: patrzy, — krów zbite stado stoi na pagórku; ich to bliskość i woń ogrzały mu serce. Krowy te zdawały się bacznie przysłuchiwać przemawiającemu do nich człowiekowi i nie zwracały uwagi na Zaratustrę. Gdy bliżej przystąpił, usłyszał najwyraźniej głos ludzki, dochodzący ze stada krów; do mówiącego zwracały krowy najoczywiściej łby swoje.
Zaratustra poskoczył wobec tego czemprędzej i rozegnał zwierzęta, obawiając się, że tu przytrafiło się komuś coś złego, czemu współczucie krów zaradzić chyba nie zdoła. Omylił się jednak. Na ziemi siedział człowiek i, zdawało się, prze-