wydał się sobie drapieżnym rabusiem wolności własnej, zgoła — „lwem“!
Gdzieś na włoskiej Riwierze, dokąd się schronił na razie z pracami swemi, w wypoczynkowych chwilach kroczył z pietyzmem po tych alejach, po których niedawnemi laty przechadzać się raczył Seine Majestaet, nieboszczyk ojciec miłościwie panującego już wówczas Wilhelma. Tak to duch... lwem się stawał.
Nie zbyt drapieżnym zrazu, jak widzimy. Wyrwawszy się z najzaszczytniejszej, jaka jest, klatki dla ducha, zrabował sobie wolność — do nowych wolności. Tymczasem obiegał młody lew ówczesne szlaki angielskiego pozytywizmu, ścieżki ciasne, lecz pełne dlań właściwego łupu — zagadnień i zadumań nad naturą ludzką. (Oba tomy p. t. „Ludzkie, arcyludzkie“ pochodzą z tego okresu). W tymże czasie dał się porwać entuzjazmowi do osoby Wagnera. Niebawem dramat rozczarowanej przyjaźni był jedyną burzą uczuć w życiu tego wychowańca wszelkich ryzów. Miłości, oczywiście, nie zaznał. Zaledwie jakaś lwica intelektualizmu, a córa jenerała rosyjskiego, zdołała go pogrążyć, bardzo zresztą przelotnie, w „siedmiokrotne ciemności“ uczuć miłosnych.
Oto życie zewnętrzne człowieka, który w pismach swoich targał wszystkie pęta i więzy zniewoleń, obalał wszystkie szranki życia, burzył wszystkie ostoje ideału i moralności. Oto całe jego życie. Reszta jest tylko pracą, śród głębokich przemian wewnętrznych.
Po krótkotrwałym wpływie angielskiego pozytywizmu nawiedził samotnię jego genjusz francuski, pismami Montaigne’a, La Bruyére’a, La Rochefoucauld’a, Voltaire’a... „którzy więcej myśli dają i sieją niźli wszystkie książki niemieckie razem wzięte“, — spłacał im wraz rzetelnie swój dług wdzięczności. Pod jasnem tchnieniem latyńskiego ducha ustąpiły jak średniowieczne zmory, wszelakie serwilizmy, zatajone po zakamarkach duszy
Strona:Nietzsche - Tako rzecze Zaratustra.djvu/7
Ta strona została uwierzytelniona.