Nie znało Wilno takiego przepychu, jaki zajaśniał teraz na książęcym zamku, — król Jagiełło świetniej wystąpić nie może. A przy książęcym stole Litwa cała i Polacy: senatorowie, biskupi.
Są i Krzyżacy. Przynieśli wiadomość, że korona już w drodze, lada dzień nadejdzie.
Witołd oznajmia gościom, że z woli cesarza Litwa na równi z Polską staje się królestwem, a on jest królem, i w ich obecności dopełniony zostanie obrzęd koronacji.
Słuchają go zdumieni i wzruszeni, — na czołach poskich panów groźne chmury, lecz serca Litwy biją dumą i radością. Któż śmie zaprzeczyć zasług Witołdowi! Któż go nie uzna godnym królewskiej korony? Kto z nim się równać może jako rycerz i monarcha?
Dumni i radzi z tego zaszczytu Litwini, — pojąć nie mogą, czemu to gniewa Polaków, dlaczego wyrzucają Witołdowi podstęp? Czyż Litwa nie ma prawa mieć swojego króla, skoro cesarz zgadza się na to?
Witołd z pogardą słucha oskarżeń, wyrzutów: już się nie cofnie teraz. Umrze królem.
Oczekują tylko[1] na koronę.
Upłynął tydzień — drugi. — Dziwią się sproszeni goście — dumne czoło Witołda groźną powleka się chmurą, w posępnych oczach płoną błyskawice, chociaż z uśmiechem przemawia do gości, zachęca do wesela.
Goniec krzyżacki przyniósł wieść niespodziewaną: korona dostała się w ręce Jagiełły.
Witołd skamieniał. Czarno przed oczami i czarno na duszy — wszystkie blaski naraz dla nie-