Strona:Niewiadomska Cecylia - Legendy, podania i obrazki historyczne 13 - Czasy saskie, Stanisław August Poniatowski.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

U wylotu uliczki Kapitulnej na Miodową stanęło kilku jeźdźców. Może patrol. Stoją w milczeniu, nie poruszając się z miejsca: widocznie wyznaczono im tu posterunek.
Płyną godziny w ciszy i ciemności, — niebo zasnuły chmury, opada mgła wilgotna, czasem wiatr jęknie, zawyje, zahuczy, zakotłuje w ciemności i poleci dalej, brr! brzydka, mroczna noc listopadowa.
A jeźdźcy stoją, milczą. Północ blizko. Jakiś turkot! pochodnie błysnęły przed nimi: to król wyjechał z pałacu kanclerza Czartoryskiego i wraca ulicą Miodową do zamku.
Nagle w ciemności ktoś zatrzymał konie, kareta otoczona, kilka strzałów, ktoś ze służby upadł na ziemię, reszta pierzcha w nieładzie, — w mgnieniu oka króla wsadzono na konia, otoczyli go ludzie nieznani, ktoś szepnął: — Milcz, bo zginiesz — i pomknęli zaułkami w stronę Wisły.
Na ulicy znów cicho, pusto, mrok jesienny.
Król w pierwszej chwili stracił mowę z przerażenia, — usłyszawszy groźbę, nie stawiał oporu, wkońcu zrozumiał, że został porwany, i zaczął szukać w myśli sposobów ratunku.
Zrzucił pantofel z nogi — to ślad pierwszy. Szukać go będą wkrótce, skoro rozednieje — ten znak pokaże drogę. Rzucił kapelusz, chustkę.
Uprowadzający tego nie widzieli. Jechali spiesznie w zupełnej ciemności, nasłuchując i rozpatrując się uważnie, by nie zbłądzić i nie natknąć się na patrol miejski. Podążają ku wałom, aby wydostać się w pole, bo tam w stronie Bielan