Gdzie wąwóz Somo skałami się jeży,
Jest ciasne przejście jak na szyk rycerzy;
Tam dumny Hiszpan, siadłszy na gór szczycie,
Czekał z pioruny na wrogów przybycie.
Z jakim łoskotem w Alpejskie nadbrzeża
Wód oceanu potęga uderza,
Tak szli do szturmu Frankowie zuchwali:
Lecz trzykroć biegli i trzykroć wracali.
Jak niedostępne niebo dla bogaczy,
Tak była trudna dla mężnych ta droga;
Próżne wysiłki męstwa i rozpaczy,
Najśmielsze dusze śmierć spychała sroga.
Zacięte Maury z gór wierzcha szydziły:
»Chodźcie tu, chodźcie, dawno was czekamy!
Wam tu Kastylki robią uśmiech miły,
Wam stary Madryt otwiera swe bramy!«
Wtenczas bohater, co wiódł nasze męże,
Przybiegł, gdzie polskie lśniły się oręże;
W cichem milczeniu zwarte hufce stały,
Gdy on do wielkiej tak zachęcał chwały:
»Wy! co z waszemi znajome szeregi
Egiptu piaski, Apeninu śniegi,
Ty ze lwiem sercem młodzieży nietrwożna,
Wam to zwyciężać, gdzie innym nie można!«