Zwierza nie brakło. Dobrze szła naganka,
Ale dnia tego miał ciągłe ferały[1]:
Próżno rogacze w gałęziach furkały,
Próżno i niedźwiedź mignął. Od poranka
Nic nie ubijał, nic — tylko drobiazgi. —
Nakoniec łomot... sypnęły się drzazgi...
Prosto na niego wali czarna bryła.
Strzelił. Dzik upadł. Dobrze celowano.
Kozak do rogu, — już głosi wygraną.
Zawcześnie! Bestja ożyła.
I hyc! wąwozem pomyka. Pan za nią.
Kozak za panem bieży, lecz w omroczu
I krętych dołach utraca go z oczu.
Bo też hetmana chyba ptak dogoni, —
Raz już w myśliwskim rozpędzony szale,
Skacze zawrotnie i zapamiętale,
Chociaż z wąwozu niełatwy gościniec:
W śniegu się tonie, jak w puchatej wełnie;
A coraz dalej przeklęty odyniec.
Oho! już przepadł zupełnie.
Stanął. Pustkowie. Oprócz kordelasu[2]
Nic nie ma w ręku. Czem tu dać sygnały?
Róg i guldynka[3] z kozaczkiem zostały.
Huknął co siły. Ale nikt mu z lasu
Nie odpowiada. Widać, że pogonie
Zmylone, w innej szukają go stronie.
Nagwałt się zmierzcha. Śnieg prószyć zaczyna,
Strona:Niewiadomska Cecylia - Legendy podania i obrazki historyczne 12 - Sobieski.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.