lowi nie zepsuć niczem niespodzianki. Tylko ogniste race po trzykroć wzleciały w powietrze, i po trzykroć odpowiedziano ze stolicy umówionym znakiem. Wiedzieli zatem oblężeni, że pomoc przybyła.
Król ledwie parę godzin przespał się tej nocy, o 3-ej już całe wojsko klęczało, słuchając mszy polowej, którą odprawiał bardzo świątobliwy i ceniony przez Sobieskiego Włoch, Kapucyn, ksiądz Marek. Gdy miał wymówić ostatnie wyrazy: »Ite missa est« (Msza skończona), powiedział zamiast tego: »Vinces, Joannes« (Zwyciężysz, Janie). A gdy po nabożeństwie dziękowano mu za wróżbę nadziei, oburzył się i wierzyć nie chciał, że wypowiedział te słowa.
Nadeszła wreszcie godzina rozprawy. Król z wysokiego wzgórza objął orlim wzrokiem niezmierzony obóz turecki i uśmiechnął się lekceważąco: — Nawet się nie okopali, jakby u siebie w domu! — rzekł do otaczających — nie będą się mieli gdzie bronić.
A potem dodał: — Wezwać mi porucznika Zwierzchowskiego.
Ten stawił się natychmiast.
— Mości poruczniku, czy widzisz tam namiot wezyra?
I wskazał punkt, gdzie pod wysokim buńczukiem skupiła się gromadka zapewne starszyzny tureckiej.
— Widzę, miłościwy królu.
Strona:Niewiadomska Cecylia - Legendy podania i obrazki historyczne 12 - Sobieski.djvu/38
Ta strona została uwierzytelniona.