— Co by mi też przekąsić, Pulcheryo Iwanówno?
— Czego by też? — mówiła Pulcherya Iwanówna. — Chyba powiem, by wam przyniesiono pierogów z trześniami, które umyślnie kazałam zostawić?...
— I to dobre![1] — odpowiadał Atanazy Iwanowicz.
— Albo możebyście zjedli kisielku?[2]
— Dobre i to! — była odpowiedź Atanazego Iwanowicza; poczem wszystko to było przynoszone i jak należy zjadane z apetytem!
Przed kolacyą Atanazy Iwanowicz coś-niecoś przekąszał.
O pół do dziewiątej siadali do kolacyi, po której natychmiast udawano się na spoczynek i powszechna cisza zapanowywała w tym czynnym i zarazem spokojnym zakątku.
Pokój, w którym sypiał Atanazy Iwanowicz i Pulcherya Iwanówna, był tak gorący, że rzadko kto potrafiłby w nim przepędzić kilka godzin; ale Atanazy Iwanowicz okrom tego jeszcze, by mu cieplej było, sypiał na leżance[3], chociaż wielkie gorąco nieraz zmuszało go wstawać w nocy i przechadzać się po pokoju.
Niekiedy Atanazy Iwanowicz stękał, chodząc po pokoju; w takim razie zapytywała go Pulcherya Iwanówna:
— Czego stękacie, Atanazy Iwanowiczu?
— Bóg raczy wiedzieć, Pulcheryo Iwanówno! Coś tak, jakby mię żołądek bolał... — odpowiadał Atanazy Iwanowicz.
— A czy nie byłoby dobrze, byście co przekąsili, Atanazy Iwanowiczu?
— Nie wiem: czy dobrze to będzie, Pulcheryo Iwanówno! Wreszcie cóżby się tak zjeść dało?
— Kwaśnego mleczka, albo klarownego soku z gruszek suszonych?
— Ta... chyba tylko, żeby sprobować — mówił Atanazy Iwanowicz.
Zaspana dziewka szła tłuc się po szafach, i Atanazy Iwanowicz zjadał talerzyk, poczem zwykł mawiać:
— Teraz tak coś, jakby mi ulżyło...
Niekiedy w czasie jasnego dnia, gdy w pokoju dobrze było napalono, Atanazy Iwanowicz rozochociwszy się,