one być tak przepaścistemi w nas i niszczącemi?!... Cokolwiekbądź, wówczas dziecinnemi zdały mi się wszystkie namiętności nasze w zestawieniu z tem przeciągłem, powolnem, prawie bezświadomem przyzwyczajeniem.
Kilka razy silił się on wymówić imię nieboszczki; ale w połowie słowa, spokojna i bardzo zwykła twarz jego marszczyła się spazmatycznie, i płacz dziecka przejmował mię do głębi duszy. Nie! to nie te łzy, których zwykli nie skąpić nam staruszkowie, uskarżający się na nieszczęśliwe położenie swe i biedę!... To nie były również łzy, które oni przelewać zwykli przy szklance ponczu... Nie! były to łzy, które ciekły, nie prosząc o pozwolenie, same przez się, gromadzone przez jadowitość bólu serca już stygnącego.
Wkrótce umarł staruszek. Niedawno dowiedziałem się o jego śmierci. Dziwne jednak to, że okoliczności, towarzyszące jego skonaniu, miały pewne podobieństwo do chwili śmierci Pulcheryi Iwanówny... Pewnego dnia, Atanazy Iwanowicz zdecydował się pójść na przechadzkę do ogrodu. Gdy zwolna przechodził drożynę ze zwykłą obojętnością i zgoła bez żadnej myśli, szczególniejszy zdarzył mu się wypadek: usłyszał, że ktoś za nim bardzo wyraźnie wołał: „Atanazy Iwanowiczu!“ Obrócił się, ale nie było nikogo; popatrzył tu i owdzie, w krzaki zajrzał — nigdzie żywego ducha! Dzień był cichy i świeciło słońce. Staruszek zamyślił się chwilę; twarz jego nieco się ożywiła i w końcu rzekł: To Pulcherya Iwanówna mię wołała.
Bezwątpienia zdarzyło się wam słyszeć głos, zowiący was po imieniu, a który włościanie tem tłomaczą, że dusza stęskniona za człowiekiem, woła go, poczem niechybnie śmierć następuje. Wyznaję, zawsze mię przerażało to wołanie tajemnicze. Niekiedy, w jednej chwili, ktoś wołał mię po imieniu. Dzień wówczas zwykle bywał jasny, żaden listek nie szeleśnie w ogrodzie; cisza grobowa; nawet konik polny przestaje hałasować; ani ducha w ogrodzie. Wyznaję jednak, gdyby burza najbardziej szalona w noc ciemną, z wściekającymi się żywiołami napadła mię w nieprzebytej puszczy — nie takbym się jej uląkł, jak tej ciszy, przerażającej wśród dnia
Strona:Nikołaj Gogol - Obrazki z życia.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.