ku Jej Ekscelencyi, i długo czekając, czy nie wyjdzie wsiąść do karety, bym mógł spojrzeć na nią raz jeszcze; ale nie, nie wychodziła.
Rozwścieklił mnie naczelnik wydziału. Gdy przyszedłem do biura, zawołał mnie do siebie, i dawajże prawić:
— Człowieku, zmiłuj się, co też ty robisz?
— Jakto co? ja nic nie robię, — odpowiedziałem.
— No, pomyśl tylko dobrze! wszakże ci siadła czterdziestka z górą — poraby mieć rozum! Co ty sobie myślisz? Sądzisz, że ja nie wiem o wszystkich twoich sprawkach! Zawróciłeś sobie głowę córką dyrektora! No, popatrz na siebie, zastanów się tylko, co też ty jesteś takiego? Wszakże ty zero i nic więcej! grosza nie masz przy duszy. Albo popatrz w lustro na swoją twarz, gdzie tobie myśleć o czemś podobnem?
Niech go dyabli porwą: Że on ma twarz podobną do aptecznego pęcherza, a na głowie pukielek włosów, zawiniętych w czubek, że trzyma to głowę do góry i podsmarowuje jakąś tam pomadą, to już sądzi, że tylko jemu jednemu wszystko wolno. Rozumiem, rozumiem — skąd ta złość ku mnie. Zazdrość go męczy: może on widzi oddane mi pierwszeństwo w okazaniu dowodów dobrego ku mnie usposobienia. Plwać mi na ciebie! Wielka rzecz, — radca dworu! Wywiesił złoty łańcuch przyzegarku, każe sobie robić buty po trzydzieści rubli — pal go dyabli! A jaż to czy włóczęga jaki, krawiecki albo podoficerski syn? Ja jestem szlachcic! Cóż, wszakże i ja mogę wszystkiego się dosłużyć. Mam dopiero czterdzieści dwa lata — sam czas do rozpoczęcia karyery. Poczekaj, przyjacielu! dochrapiemy się i my rangi pułkownika, a da Bóg i czegoś lepszego. Potrafię i ja urządzić się, może nawet lepiej od ciebie. Coż ci przyszło do głowy, że krom ciebie, niema już na świecie ani jednego porządnego człowieka? Daj-no mi frak, zrobiony według ostatniej mody, a zawiąż-no mi taką krawatkę — nie zdasz mi się wówczas nawet na podeszwę. Środków brak — to bieda!