No, zobaczmy! Pismo — dość czytelne, jednakże w charakterze przebija jak gdyby coś psiego. Przeczytajmy:
„Najmilsza Fidełko!
„Ja wciąż nie mogę się przyzwyczaić do twego mieszczańskiego imienia. Jak gdyby już nie mogli dać ci lepszego. Fidelka, Róża, cóż to za ordynarny ton! Jednakże wszystko to na bok. Cieszy mię bardzo, że powzięliśmy zamiar pisywania do siebie“.
List napisany dość ortograficznie. Znaki pisarskie, a nawet jat’[1] wszędzie na swojem miejscu. Wszak lepiej nie napisze nawet nasz naczelnik wydziału, chociaż ciągle powtarza, że uczył się tam gdzieś w uniwersytecie. Popatrzmy dalej:
„Zdaje mi się, że módz podzielać myśli, uczucia i wrażenia z innymi, jest wielkiem szczęściem na świecie“.
Hm! zdanie to zaczerpnięte z pewnego dzieła, przełożonego z języka niemieckiego. Tytułu w tej chwili nie pamiętam.
„Mówię o tem z doświadczenia, chociaż nie wybiegałam dalej na świat, jak do bramy naszego domu. Czyż życie moje nie płynie wpośród rozkoszy? Moja pani, którą papa nazywa Sophie, lubi mnie nadzwyczaj“.
Aj! aj!... nic, nic... Milczenie!
„Papa także bardzo często mnie pieści. Pijam herbatę i kawę ze śmietanką. Ach! ma chère[2], muszę ci wyznać, że wcale nie znajduję żadnej przyjemności w wielkich tych ogryzionych kościach, które zajada w kuchni nasz Kurta. Kosteczki dobre są tylko z dziczyzny, i to wtedy, kiedy z nich nie wyssał jeszcze nikt szpiku. Dobrą także jest mieszaninka kilku potrawek razem, byle tylko bez jarzyn i sałaty; a nie znam znowu nic gorszego, nad zwyczaj dawania psom skręcanych gałeczek z chleba. Ten lub ów z siedzących u stołu jegomości, który przedtem trzymał może w rękach najobrzydliwsze rzeczy, wygniata temiż rękami chleb, przywoła cię do siebie, i pakuje ci w zęby gałeczkę. Odmówić jakoś nie wypada, więc musisz jeść; z obrzydzeniem, a jesz...“
Dyabli wiedzą co takiego! Same głupstwa! jakby już nie było lepszego tematu do pisania. Spojrzyjmy na drugą stronę, może tam będzie co mędrszego.