kowi naczelnika stołu i z chęcią przyjęli zaproszenie. Akakij Akakijewicz z początku się wymawiał, lecz wszyscy zaczęli mówić, że to niegrzecznie, że to wstyd i hańba, poprostu więc już w żaden sposób nie mógł odmówić. Zresztą zrobiło mu się później przyjemnie na myśl, że będzie miał sposobność przejść się nawet wieczorem w nowym płaszczu. Cały ten dzień był dla Akakija Akakijewicza prawdziwie najuroczystszem świętem. Powrócił do domu w najlepszym humorze, zdjął płaszcz i powiesił go ostrożnie na ścianie, nacieszywszy się raz jeszcze i suknem i podszewką, wyjął później dla porównania dawną swą kapotę zupełnie rozlazłą. Spojrzał na nią i sam nawet zaśmiał się — tak wielka była różnica! Długo jeszcze potem, jedząc obiad, uśmiechał się wciąż, przypominając sobie stan, w jakim znajdowała się kapota. Wesoło zjadł obiad, po obiedzie nic już nie pisał, odsunął wszelkie papiery, wylegiwał się tylko jak sybaryta[1] na łóżku, dopóki się nie ściemniło, następnie nie ociągając się ubrał się, włożył płaszczcz i wyszedł na ulicę.
Gdzie mieszkał ów urzędnik solenizant, nie możemy niestety powiedzić, pamięć zaczyna nas bardzo zawodzić i wszystko w Petersburgu, wszystkie ulice i domy tak się nam pomieszały w głowie, że ogromnie trudno przypomnieć sobie coś dokładnie. Jakkolwiekbądź — przynajmniej to jest pewnem, że urzędnik ów mieszkał w lepszej części miasta, a więc dość daleko od Akakija Akakijewicza. Z początku musiał Akakij Akakijewicz przejść przez parę pustych, słabo oświetlonych ulic, lecz w miarę jak się zbliżał do mieszkania urzędnika, stawały się one bardziej ożywione, zaludnione i lepiej oświetlone; idący dopiero zaczęli pojawiać się częściej, spotykało się nawet panie pięknie ubrane, mężczyzn w bobrowych kołnierzach; rzadziej przejeżdżali dorożkarze na drewnianych wyplatanych sankach, nabijanych pozłacanemi gwoździami, natomiast spotykało się woźniców w aksamitnych, karmazynowych czapkach na lakierowanych saniach z niedźwiedziemi fartuchami i przejeżdżały ulicą karety z wytwornym kozłem, skrzypiąc kołami po śniegu. Akakij Akakijewicz patrzył na to wszystko jak na nowość, nie wychodził już bowiem od lat kilku wieczorem na ulicę. Stanął z zaciekawieniem
- ↑ „jak sybaryta“. Mieszkańcy osady greckiej Sybaris we Włoszech południowych głośni byli w starożytności z ubiegania się za wszelkiemi rozkoszami życia.