tretem. W jaki sposób znalazł się tutaj — tego już nie mógł zgoła pojąć. Jeszcze bardziej zdumiał się, że portret był całkiem odsłonięty i rzeczywiście nie było na nim prześcieradła. Skamieniały ze strachu patrzył nań i widział jak wbiły się wprost w niego ludzkie oczy. Zimny pot wystąpił mu na twarzy: chciał odejść, ale czuł, że nogi jakby mu wrosły w ziemię. I widzi — to już nie sen — rysy starca poruszyły się, a wargi jego zaczęły się wyciągać ku niemu, jakby chcąc go wyssać. Z wyciem rozpaczy odskoczył i — przebudził się. „Czyżby i to był sen?“ Z bijącem pękającem sercem macał wokoło siebie. Tak, leży w łóżku, w takiej samej pozycji, w jakiej zasnął. Przed nim stoi parawan: światło księżyca napełniało pokój. Przez szparę w parawanie widać było portret, zasłonięty jak należy prześcieradłem, tak samo jak go zakrył. Więc to był także sen! Lecz zwarta dłoń czuje jeszcze, jakby w niej coś był. Bicie serca było silne: ciężar w piersi nieznośny. Wpił oczy w szczelinę i uporczywie patrzył na prześcieradło. I widzi wyraźnie, że prześcieradło zaczyna się odsłaniać, jakby plątały się pod niem ręce, usiłując je zrzucić. „Panie, Boże mój! co to! Krzyknął żegnając się rozpaczliwie — i przebudził się. I to był także sen! Zeskoczył z łóżka, napółprzytomny, bez pamięci i już nie mógł zrozumieć, co się z nim dzieje: czy dławienie zmory lub djabła, czy majaczenie gorączkowe czy też żywa zjawa. Starając się uspokoić nieco duchowe wzburzenie
Strona:Nikołaj Gogol - Portret.djvu/23
Ta strona została skorygowana.