miejsce; rzecz polegała tylko na zmianie nagłówka i czasownika z pierwszej na drugą osobę. Zadało mu to tyle pracy, że spocił się cały, tarł czoło i wreszcie rzekł: „nie, dajcie mi lepiej coś do przepisywania“. Odtąd pozostawiono mu tylko przepisywanie. Po za tem przepisywaniem, zdało się, nie istniało dla niego nic. Nie dbał wcale o swoje ubranie; jego mundur był nie zielonego, ale jakiegoś rudawo-mącznego koloru. Kołnierzyk miał niziutki, wąziutki tak, że szyja jakkolwiek niezbyt długa, wystając z kołnierza wydawała się niezwykle długą, jak u tych kotków z gipsu, które kiwają głową i są sprzedawane tuzinami przez rosjan cudzoziemcom. I zawsze coś przyklejało się do jego munduru, to kawałek siana, to jakaś niteczka, a do tego miał tę niezwykłą umiejętność podchodzenia pod okno właśnie wtedy, gdy wyrzucano przez nie śmiecie i stąd nosił stale na swym kapeluszu skórki z arbuza, dyni i tym podobne odpadki. Ani razu w życiu nie zwrócił uwagi na to, na co, rzecz znana, patrzy każdy młody urzędnik, z jego braci, który bystrość swego wzroku czyni tak rozległą, iż zauważy nawet, jeśli komuś na drugiej stronie ulicy odpruje się sprzączka u pantalonów — co wywołuje na twarzy jego złośliwy uśmiech. Ale Akakij Akakjewicz jeżeli patrzył nawet na coś, we wszystkiem widział swe czysto regularnem pismem wykaligrafowane wiersze, i tylko chyba w wypadku, gdy niewiadomo skąd morda końska opierała się na jego ramieniu i dmuchała nozdrzami niby wiatr w twarz, wówczas tylko
Strona:Nikołaj Gogol - Portret.djvu/90
Ta strona została skorygowana.