Straszno, coraz straszniéj! z kaplicy za łożem zielonawy odbłysk rzuciła lampa — Przebóg! postać biała klęczy i jęczy na stopniach ołtarza — potem się odwróci i sunie ku starcowi, ręce jéj w krzyż złożone na piersiach, suknia jak szaty posągów w tysiąc fałdów się łamie, ale się nie rusza — Twarz znana, kochana kiedyś, twarz to żony nieboszczki — usta rozemknęły się na nowo, lecz głos nie jak dawniéj rzewny i potulny, owszem rozkazujący i pełen wyrzutów — On chciał jéj odpowiedzieć a niemógł ręki wyciągnąć, jedno musiał iść po ciemnych zamku przejściach, tam dokąd go wiodła — koło kaplicy, koło grobu własnego nie zatrzymała się, szła przez zbrojownię wśród pancerzy i hełmów, szła coraz daléj aż do baszty zachodniéj — wstąpiła na wschody, drzwi zaryglowane się przed nią jak dwoje cichych ust, rozwarły — pociągnęła starca skinieniem — On poznał skarbiec i w ścianie strzelnicę wydrążoną nad ślubną pań zamku komnatą —
Strona:Noc letnia.djvu/076
Ta strona została uwierzytelniona.