Co chwila zmieniają się kształty ulic i komnat i osób, a on wszędzie pomiędzy niemi oko moje ciągnie za sobą — Niesłychane cierpienie zakrył on spokojnym liców pozorem. — Ciągle za nim wije się rój złych myśli, wzorem czarnych owadów — a po drugiéj stronie leci rój dobrych w błękitnawe iskry. — Pierwsze osiadają mu serce i toczą je krwawo, drugie krew spiekłą wypalą z serca i rany zabliźnią — lecz nowe, coraz głębsze powstają. — Wszędzie niebezpieczeństwo i wszędzie męczarnia — niema komu się zwierzyć, dzieciom i niewiastom nawet kłamać musi; uczy się kłamstwa jak arcydzieła sztuki, i posiadł je — i stał się panem spojrzeń, sztuki i łez i ruchów swoich, aż jasność równa dziennym promieniom znikła z jego źrenicy. — Boże! i same szaty jego stały się kłamstwem; zrzucił dawne w których latał po stepie, wziął na głowę czuby piór i chudy oręż przypasał do boku; tłum ją przed nim się cofać i koń go własny niepoznał gdy wchodził na podwórce pałacu swojego — pogłaskał mu grzywę, a on nie
Strona:Noc letnia.djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.