starszą już twarzą, na któréj ślady przysiąg zręcznie się ukryły. — Cisnął się za nim orszak sług, rzucił im płaszcz swój i darł się wyżéj strojny i wspaniały, gość równy pysznym godom! — Lecz zaledwo wszedł i pojrzał na tysiące pląsające w tych miejscach, na przepych rozwieszonych łupów, na oręże pryśnięte i wprawione w sklepienia wzorem mozaiki, zbladł od gniewu i zgryzł wargi do krwi — ale tłumy lecące porwały go między siebie — tysiąc skrzypców, piszczałek i rogów, pijaném powietrzem oblały mu głowę, woń kadzideł wkradła mu się do mózgu, jedwabne kobierce lubieżnie łaskotały go w stopy, co chwila innéj barwy światło grało mu w oczach — aż znękany, upojony, siadł na uboczu i pochyliwszy skronie zamarzył się o licach niewieścich, o śnieżnéj dłoni jakiejś. — Wtedy usłyszałem, jak biła jedna, długa nocy godzina. —
Kiedy podniósł oczy, ujrzał przez rzęd roztwartych podwoi w dalekiéj świetlicy tron słonecznéj jasności, górujący po nad morzem ruchomém tancerzy, a na nim siedział Je-
Strona:Noc letnia.djvu/113
Ta strona została uwierzytelniona.