dynowładzca życia i śmierci, pod wiązaniem z chorągwi. — Z jednéj, rozdartéj na szmaty, czasem kropla krwi padała, lecz nikt na nią nie zważał prócz młodzieńca! — Na ten widok, wszystką sił duszy odegnał wabiące mamidła i spojrzał wzrokiem czystym od pokus, tak jak w godzinie poranku. —
Wtem tłumy rozginać się zaczęły w prawo i na lewo — od tronu aż do młodzieńca wytknęła się szeroka ścieszka przez wszystkie komnaty. — I z tronu zstąpił Pan zamku i szedł zwolna jakby Bóg jaki śród padających na ziemię; — prosto szedł ku siedzeniu młodzieńca, na krok nie zboczył, zbliżał się coraz bardziéj, cudownie piękny i silny! — Tamten wstał i śmiało spojrzał mu w oczy — pan życia i śmierci nie zmarszczył brwi, owszem rzekł łudzącym głosem: «Chodź! przejdziem się razem — i dziwy ci zamku mojego pokażę» — a kiedy młodzieniec stał jak przykuty, on sam przystąpił, złożył pocałunek na jego czole i pociągnął za sobą. —
Z trumną matki wijącą się przed oczyma
Strona:Noc letnia.djvu/114
Ta strona została uwierzytelniona.