Strona:Norbert Bonczyk - Góra Chełmska.pdf/30

Ta strona została przepisana.

eisen — niemiecki i Bonczyk — polski, oba w 1875 r. przedwczesne.
Walczy więc w poemacie niedawna przeszłość z teraźniejszością, Bonczykowi wydaje się ze względu na obiektywizm epicki rzeczą konieczną, aby sam się w tych wspomnieniach usunął w cień i nie szedł drogą obraną w Starym Kościele Miechowskim, nie wprowadzał siebie do poematu, bo wtedy musiałby zabrać głos w rozprawie u ks. Grelicha, u którego bywał, i wypowiedzieć własne zdanie. Nie tai go wprawdzie w licznych dorywczych uwagach, a zwłaszcza w IV 159—165 i V 45—54, ale to była inna sprawa niż milczeć, będąc obecnym przy tak doniosłej dyskusji. Przynależność do centrum stwarzała z niego jakby śląskiego Hamleta, który nie mógł się zdobyć na rozstrzygnięcie między matką — duchowieństwem, żyjącym w niestosownym stadle z królem — centrum, a ojcem — polskością, stwarzała jakby śląskiego hr. Henryka broniącego bez przekonania mniejszego zła z obawy przed większym, wytwarzała w poemacie atmosferę, w której odzwierciedlić się miała i „nieodbita polskość poety“ i niesamowite strony życia górnośląskiego „z taką prawdą, że aż strach bierze“. Atmosfera ta, nieodczuwana jeszcze w r. 1875 i przez kilka lat później, stała się pełną rzeczywistością w r. 1886. Ale tę duszną atmosferę przewiewa lekki podmuch wallenrodyzmu, o czym jeszcze później.